Spotkanie z Zimbabwe

Data:

Wybierając się w ramach AfryKamer na pokaz "Kobiety Zimbabwe”, na które składały się trzy krótkie filmy produkcji tego kraju, byłam już po kilku afrykańskich seansach filmowych i nie spodziewałam się większego zaskoczenia. Zarówno ugandyjski „Imani”, jak i kenijskie „Szeptem”, które widziałam wcześniej, były filmami zrealizowanymi w znanej konwencji, nie przygotowałam się więc na niespodziankę. A powinnam była.

Pierwszy film, „Nora", to artystyczna i poetycka opowieść o dzieciństwie Nory Chipaumire – tancerki. Słowo tutaj, niczym w niemych filmach, jest ograniczone do kilku plansz, przecinających co chwila taneczne i muzyczne obrazy. Mimo to historia jest poprowadzona wyraźnie i czytelnie, Nora tańcem i lakonicznymi zdaniami, opowiada nam o trudnym dzieciństwie w małej wiosce, o stosunkach między ludźmi, o surowej matce, o rewolucji, która zastała ją jako roztańczoną studentkę na uniwersytecie, o nieudanych miłościach... I wreszcie, o wyjeździe z kraju do Stanów. Niesamowita muzyka napisana przez znanego kompozytora Thomasa Mapfuno, zaskakujący nieraz taniec, ciekawy montaż i melancholijna historia – taka jest właśnie podróż Nory w krainę dzieciństwa. Wybrać się tam razem z nią, to było bardzo ciekawe doświadczenie.

Jednak lekki szok, którzy przeżyłam, był głównie spowodowany filmem „Dzień matki”. Ta adaptacja zimbabweńskiej legendy ludowej o wielkim głodzie, jest mieszanką dramatu, horroru, komedii i… musicalu. Wszystko to w wydaniu tak egzotycznym, że widzowie często nie wiedzą, czy śmiać się, czy raczej krzywić z przerażenia. Szkatułkowa historia ukazuje nam rodzinę, którą podczas suszy spotyka wielki głód. Matka ma pretensje do ojca, że ten nie zajmuje się zdobywaniem pożywienia, jak inni mężowie. Karmi swoje dzieci posiłkiem z termitów i opowiada im o rodzinie, która kiedyś cierpiała wielki głód… Ojciec rodziny, wściekły na matkę i głodny, zwabia ją do dołu uzbrojonego w ostre pale… Wszystko to brzmi niesamowicie i takie też jest! Od pełnej makabry ratuje nas jednak muzyka – czarujący głos Prudence Katomeni, w różnych aranżacjach – etnicznych, jazzowych i zupełnie rozrywkowych, z towarzyszącym jej chórem dzieci. A zły ojciec, na końcu zostaje ukrany – uf! Podobno film ten to pierwsza część trylogii, realizowanej przez Tsitsi Dangarembga, znaną zimbabweńską pisarkę, producentkę i reżyserkę filmową. Cóż - ja mam zdecydowanie ochotę zobaczyć następne części.


Zimbabweński cykl skończył się filmem „Tunel” Jenny Bass, w którym splatają się fantazje małej Elizabeth, zwanej Królikiem i smutna rzeczywistość kraju targanego wewnętrzną wojną, zaraz po odzyskaniu przez Zimbabwe niepodległości. Wszystko zaczyna się w dniu, gdy jej ojciec kopie w ziemi dół. Jest to tunel, by dotrzeć do miasta i móc zarobić na to, by dziewczynkę posłać do szkoły. Przynajmniej w to Królik bardzo chce wierzyć… Dziecko jednak będzie świadkiem bardzo okrutnych wydarzeń, na drodze których, będzie musiało zacząć rozróżniać prawdę od fikcji… Bowiem kej historia może ocalić wioskę. Jedenastoletnia kreacja Sibulele Mlundi jako Elizabeth jest wybitnie dojrzała i przekonująca, a film, choć porusza ciężki i przytłaczający temat, opowiedziany jest w ciekawy, oryginalny sposób.

Po wyjściu z kina, długo jeszcze miałam głowę pełną tej całej niesamowitej muzyki, trudno było mi wrócić do rzeczywistości. Czułam się, jakbym wracała z bardzo dalekiej podróży. I to jednej z ciekawszych, w jakiej brałam udział.

Miałem na to nie iść, ale po takiej notce zdaje się nie mam wyjścia. Tylko że we Wrocławiu to dopiero w sobotę...

Doktorze_pueblo - a dlaczego miałeś na to nie iść? Bo zaakcentowany wątek kobiecy? Jeśli tak, to przyznam się, że ja nie zauważyłam przed seansem, że to "kobiety w Zimbabwe", nie pokojarzyłam też po ;) Co może znaczyć, że nie nie jest to jakoś nachalnie i feministycznie prezentowane.

Ależ skąd ten pomysł, że wątek kobiecy miał być decydujący? Wyglądam na jakiegoś męskiego szowinistę? :) Chodziło o to, że trzeba dokonywać wyborów, a tu na niekorzyść świadczyła pora (we Wrocławiu projekcja w sobotę wieczór).

Aha, to przepraszam ;) Chyba zadziałały moje stereotypy co do mężczyzn - kajam się ;)

Właśnie wróciłem z seansu. Dzięki czara za rekomendację! Pierwszy film kapitalny, rewelacyjna choreografia, oryginalny pomysł. Jest pod dużym wrażeniem.
Drugi, cóż, dokładnie jak piszesz, baaardzo dziwny. Coś jak bajka dla dzieci (genialny taniec ludzi-termitów, przesterowane zdjęcia), połączony z musicalem (świetny głos głównej bohaterki) i horrorem o rodzinnym kanibalizmie. Nie uwierzyłbym gdybym nie zobaczył.
Trzeci najbardziej klasyczny, co nie znaczy, że zły. Ale pewnie, mimo wszystko najkrócej zostanie w pamięci.

Ogólne wrażenie bardzo dobre. Byłem wręcz zdumiony, że taki kraj jak Zimbabwe stać na tak oryginalną kinematografię. W ogóle Afrykamera zaskoczyła mnie bardzo pozytywnie. A jutro idę jeszcze na Imani.

Widzę, że mamy podobne wrażenia - dla mnie całe to kino to miła niespodzianka. I też nie uwierzyłabym w takie kino, jak "Dzień Matki" i w to, że na dodatek będzie mi się to podobać (nie lubię musicali;).

Dodaj komentarz